czwartek, 9 sierpnia 2012

Przelamujac... sie.

Z troche innej beczki. Pisalam prawie rok temu, ze zaczelam chodzic na lekcje jazdy samochodem. Bylam na dwoch. Pierwsza byla super. Niedziela rano, sloneczko swieci, ulice puste, zero stresu, radosc z bycia za kierownica. Lekcja druga. Czwartek po poludniu, ulewny deszcz, ciemna noc (listopad), szalony ruch na ulicach, trabiacy i wyprzedzajacy kierowcy. Na zakonczenie instruktor, ktory powiedzial ze spodziewal sie po mnie wiecej. Nie obchodzilo go to, ze nigdy wczesniej nie jezdzilam po ciemku, ani w deszczu. Trzeciej lekcji nie bylo.
Do Maja (a moze kwietnia?). Wzielam sie w garsc, znalazlam nowego instruktora. Wspanialego, cierpliwego czlowieka, ktory nie dosc ze bral mniej za lekcje, to jeszcze potrafil wydobyc ze mnie jako kierowcy, to co najlepsze. Wspanialy pedagog kierownicy. W ubiegly piatek sama przywiozlam Mile od niani. No dobrze, maz siedzial kolo mnie, ale ja prowadzilam, ja zmienialam biegi, ja kierowalam.
Jestem z siebie szalenie dumna, ze sie nie poddalam. I tego chcialabym nauczyc Mile.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz