czwartek, 22 grudnia 2011

Łóżkowe Sprawy... :p

A teraz przyznawac sie, kto mial brudne mysli czytajac tytul? ;)
A bedzie o lozku. Lozku mojej pierworodnej, zeby nie bylo watpliwosci ;)
Dwa late temu, gdy oczywista oczywistoscia bylo ze Mila nadchodzi (oznajmiajac swoje rychle  nadejscie poteznymi kopniakami), szukalam lozeczka. Niestety mloda bylam i nie doswiadczona i nie do konca zdawalam sobie sprawe na co mam zwracac uwage, kupujac taki sprzet. W ciagu 19 miesiecy, ktore spedzila w lozeczku, dostrzeglam kilka powaznych bledow, ktore popelnilam wybierajac najprostsze i najtansze lozeczko - w dodatku od znajomych (zeby bylo taniej).
Tak wiec jadac podpunktami, gdybym zdecydowala sie na zakup kolejnego lozeczka, oto na co zwrocilabym uwage:
  • liczba poziomow w lozeczku. W lozeczku Mili sa niestety tylko 2. Wydawalo sie, ze jest ok, dopoki mlodziez nie osiagnela wieku, w ktorym sie podciaga do stania i dno lozeczka trzeba opuscic. Po opuszczeniu dna, materacyk znajduje sie ok 10-15cm od podlogi. Wiem, ze w 3 poziomowym lozeczku tez bysmy musieli kiedys na ten poziom zjechac, ale w miedzyczasie, to tak naprawde pare miesiecy, kiedy mala musielismy klasc, schylajac sie bardzo gleboko. Wydaje mi sie rowniez ze ona tez nie czula sie najlepiej ladujac tak nisko tak nagle. Dlatego zdecydowanie polecam 3 poziomy.
  • To co pod lozeczkiem, czyli szuflada - badz jej brak. Gdy odwiedzilismy moich rodzicow, gdy Mila miala 3 miesiace, zrozumialam jak duzym bledem bylo kupienie lozeczka bez szuflady. Przecietne lozeczko ma wymiary 60x120cm. W przeliczeniu daje to dodatkowe 0.72m kwadratowego powierzchni niewykorzystanej. Co moze zmiescic sie na takiej powierzchni? Bardzo duzo rzeczy, dla bardzo malego czlowieka, lub troche mniej dla troche wiekszego. Co na przyklad? Zapasowe pieluchy, zapasowe opakowania chusteczek, pieluchy tetrowe, kosmetyki, Pidzamki. Mozliwosci jest wiele. Co sie dzieje gdy szuflady nie mamy? Wiedza o tym wszystkie mamy. Tatusiowie tez. Pod lozkiem gromadza sie stosy kurzu, non stop laduja tam smoczki, maskotki, zapomniane skarpetki, badz cokolwiek z lozka wypadnie. Niestety ze wzgledu na wysokosc pod lozeczkiem, szuflade ciezko zastapic czymkolwiek, szukalam roznych pojemnikow, niestety bezskutecznie. Dlatego powtarzam, szuflada rzecz przydatna.
  • Kolejna kwestia: wyjmowane szczebelki. Po co? Gdy dziecko jest na tyle dorosle, ze probuje wyjsc z lozeczka. Moje dziecko nie ma wyjmowanych szczebelkow w lozeczku. Bardzo nad tym faktem ubolewam. Wielokrotnie wchodzac do jej pokoju przylapywalam ja wiszaca w pol przez brzeg lozeczka. Szczerze powiedziawszy obawiam sie momentu, kiedy uda jej sie przefiknac, bo lozeczko tez sie podejrzanie kolebie. W zwiazku z tym nawiedzaja mnie czarne wizje zlamanych konczyn, wybitych mleczakow, siniakow, guzow przygniatajacych lozeczek. Lista nie ma konca. A tak? Wyjelo by sie szczebelki. Jak by chciala to by wyszla, jakby sie zmeczyla to by wrocila.
  • Wymiar lozeczka. Ten problem jeszcze nas nie dotyczy, bo Mila miesci sie w lozeczku a tak wogole, to i tak spi w poprzek ;) Nie mniej, troche zaluje ze nie wzielismy jednego z tych wiekszych lozeczek, w ktorych mozna opuscic scianke i ma sie lozeczko dla starszaka. Zwlaszcza przydatne, jesli nie planuje sie nowych dzieci w najblizszej przyszlosci. 
No to tyle poki co. Uaktualnie, jesli cos mi sie jeszcze przypomni :)  

poniedziałek, 19 grudnia 2011

Mala rzecz a cieszy :)

Zainsprowana pufka "Pufi" ze sklepu minimetrow, doszlam do wnisku ze czas wydobyc maszyne do szycia :D
Oto efekt koncowy:

A oto efekt koncowy na modelce ;)

Bo szycie jest piekne :) 

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Polka

Zawsze podobaly mi sie ksiazki Manueli Gretkowskiej. Nie przeczytalam wielu, kilka zaledwie, ale nie mniej docenialam jej poczucie humoru inteligencje i wiedze ogolna. Calkiem przypadkiem siegnelam po "Polke". I dobrze ze siegnelam. O czym jest "Polka"? To pamietnik ciazy. Ciazy autorki. Prawdziwa historia od samego poczatku a nawet wczesniej ;). Pisana z poczuciem humoru (nadal) ale rowniez z ogromna czuloscia i troska. Zaluje bardzo ze nie przeczytalam jej w czasie mojej ciazy. Zaluje rowniez, ze nie spisywalam podobnego, gdy bylam w ciazy z Mila. Nie mniej polecam ja goraco nie tylko fanom tworczosci Gretkowskiej, bez wzgledu na to czy jestescie mamami, niedlugo bedziecie czy dopiero probujecie nimi zostac.

piątek, 9 grudnia 2011

W duchu maloswiatecznym...

Mikolaj ma klopot. Nie wie co powinien przyniesc mojemu dziecku. Co gorsze Mikolaj ma jeszcze wiekszy klopot, bo oprocz Mili, ktora jeszcze dzieki Bogu nie dala sie zlapac w szpony swiatecznego konsumpcjonizmu, Mikolaj musi kupic prezenty dla dziadkow Mili, jej stryjkow, ich aktualnych partnerek zyciowych, chrzesniaka taty Mili i jego siostry, chrzesniaka mamy Mili i jego siostry (ktorzy sa w Polsce, wiec dochodzi przesylka), rodzicom wspomnianych chrzesniakow tez wypadaloby cos przyniesc. Tata Mili niby juz sobie kupil prezent za duzo-za-duzo (zestaw farb), ale Mikolaj mysli ze milo by mu bylo gdyby jednak cos dostal. Do tego dochodzi jeszcze prababcia Mili i siostry babci Mili. Dlatego Mikolaj liczy i cyferki skacza mu przed oczami. Mikolajowi marza sie swieta, kiedy to kazdy by wyciagnal jedno imie z kapelusza i dla tej osoby przygotowalby cos w ramach prezentu. Niestety tutejsza tradycja nakazuje ze na swiateczne prezenty wydaje sie mniejwiecej 1500 funtow (ktorych Mikolaj oczywiscie nie ma) i Mikolaj przestal sie juz ludzic nadzieja, ze przeforsuje jakies zdroworozsadkowe rozwiazanie, nie wiarzace sie z popadaniem w dlugi.
Dlatego Mikolaj woli Wielkanoc: mniej komercji (poki co).

czwartek, 8 grudnia 2011

W moim domu...

W moim domu mieszka potwor. Skarpetkowy potwor. Nie wiem jakim sposobem sie nam zalagl, ale nie ulega watpliwosci ze jest i mysle ze ma kryjowke gdzies w okoliczch pralki. Ofiarami Skarpetkowego (jak mozna zgadnac) padaja skarpetki, chociaz rekawiczkami tez nie pogardzi. Pasozyt zeruje glownie na skarpetkach dzieciecych: skutek? Okolo 15 sztuk pojedynczych skarpetek, bez pary. Mysle ze przed pojawieniem sie skarpetek dzieciecych w sklad jego diety wchodzily glownie skarpetki moje i meza, ale znalezlismy na to sposob i mielismy takie same skarpetki (jak juz wspomnialam kiedys, kawal ze mnie baby, wiec mezowe skarpetki pasuja ;). Niestety, gdy tylko potwor zweszyl delikatniejszy towar, w postaci mlodziezowych artykulow ponczoszniczych, calkowicie porzucil nasze sprane skarpety i zywi sie jedynie Milusiowymi :( Od czasu do czasu pojawi sie jakas zablakana skarpetka, ktorej udalo sie schowac za uszczelka w pralce i dolaczyc do stesknionej siostry blizniaczki, ale efekt koncowy jest taki, ze dziecko po domu (gdy nie idzie do ludzi i ludzie nie przychodza do nas) biega w dwoch roznych skarpetkach :p
Czekam na sugestie jak unicestwic bestie, z gory dziekuje :D

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pychotki Dorotki czyli kulinarna reprodukcja przepisu Nigelli

Nie pisuje o tym czesto, ale bardzo lubie gotowac :) Zwlaszcza improwizowac :D A piec poprostu uwielbiam - chyba ze wzajemnoscia ;) Ilekroc przychodza do mnie planowani goscie, zawsze wole upiec cos sama niz skoczyc do sklepu po paczke ciastek. Znajomi czesto namawiaja mnie ze powinnam otworzyc swoja wlasna piekarnie i nie ukrywam ze jest to moje male marzenie, ktore raczej sie nie spelni, ze wzgledu na konkurencje w naszym 15000 miasteczku. Nie mniej, w ciagu minionego tygodnia upieklam cztery rzeczy: Szarlotke na urodziny meza, ciasto czekoladowe na pozegnanie kolezanki ktora wraca na do Polski (lamiac mi tym serce), drozdzowki z jablkami i cynamonem (dla tej samej koleznaki, z nadzieja ze moze zmieni zdanie i zostanie) i biale brownies na charytatywna sprzedaz wypiekow w pracy. Nie mniej, wszystkim zabieganym mamom, ktore nie moga sobie pozwolic na stanie przy piekarniku tak dlugo jakby chcialy, a chcialyby upiec cos pysznego i czekoladowego dla swoich bliskich (tych mniejszych i tych wiekszych) polecam ciasto z przepisu mej ukochanej Nigelli. Ponizej fragment programu z jej udzialem, w angielskiej wersji jezykowej. Ciasto robi sie szybko. Od rozpoczecia do zakonczenia, przelozenia, obsmarowania wyszlo mi 45 minut. Blyskawica poprostu :D


A oto przepis:
Old Fashioned Chocolate Cake
Na ciasto: :
200g zwyklej maki 
200g drobnego cukru 
1 lyzeczka proszku do pieczenia 
1/2 lyzeczki sody
40g ciemnego kakao 
175g miekkiego masla 
2 duze jajka 
2 lyzki ekstraktu z wanilii 
150ml kwasnej smietany (uzylam jogurtu naturalnego) 
Do przelozenia/obsmarowania:
75g masla
175g ciemnej czekolady
300g cukru pudru 
1 lyzeczka miodu 
125ml kwasnej smietany (znow: zastapilam jogurtem)
1 lyzeczka ekstraktu z wanilii 
Wszystkie skladniki na ciasto mieszamy (ja wrzucilam wszystko do blendera), zmiksowalam i wylalam do dwoch foremek o srednicy 20cm. Wstawilam do nagrzanego piekarnika (180 stopni) i wyjelam po 25 minutach. Gdy ciasto styglo zrobilam mase: roztopilam czekolade z maslem na wolnym ogniu. Gdy ostygla, dodalam lyzeczke miodu plynnego i jogurt. Cukier puder znow wrzucilam do blendera i wlaczylam go bez dodatkow, zeby porozbijaly sie grudki (mozna przesiac). Dodalam mase czekoladowa i wlaczylam jeszcze raz. Z powstalej maciapai ujelam 1/3 i polozylam na jeden biszkopt, przykrywajac drugim, po czym obsmarowalam dookola i na wierzchu pozostala masa. Naprawde, wyszlo jak na filmiku: sliczne, pulchniutkie, czekoladowe ciasto. Polecam :)

wtorek, 29 listopada 2011

Mila biegala po duzym pokoju po czym powiedziala "Siiiiii" i klapnela na nocnik. Zdjelam jej wiec pieluche i powtorzylysmy cala akcje. Mila zrobila siku do nocnika :D Radosc ma i duma nie zna granic. Wiem ze to jedno male "siku" ale dla mnie to tak jakby dostala Nobla :D

You is SMART. You is KIND. You is IMPORTANT.

Dwa tygodnie temu wybralam sie z kolezankami do kina na The Help. Nie wiem jaki tytul film ma w Polsce i czy wogole jest wyswietlany w polskich kinach. Polscy tlumacze czesto zmieniaja tytuly na bardziej wydumane niz w oryginale, tak czy inaczej film pownien miec tytul Pomoc. Opowiada o segregacji rasowej w Stanach Zjednoczonych i o losach czarnych sluzacych, a takze ich pracodawcow.
Tak sie zlozylo, ze obejrzalam film prawie w tym samym czasie kiedy rozgorzala dyskusja na temat Zyrafy, ktora nie chwali (odsylam do lektury blogu dzieciowo.pl badz samego blogu Moniki). Nie ukrywam, ze ciezko mi sie o tym pisze, poniewaz nie znamy sie (blogowo) z autorka. Ja przeczytalam kilka jej wpisow i byc moze bede je sledzic czesciej. Nie dodaje do ulubionych i obserwowanych (jeszcze) ale wiem jak tam trafic. Przyznam sie ze jestem rozdarta. Przeczytalam jej wpis o nie chwaleniu i rozumiem jej uzasadnienie. Przeczytalam (w trakcie studiow Pedagogicznych) cale mnostwo ksiazek o wychowaniu i o zachowaniu tez. I o motywacji. O motywacji cale mnostwo i pisalam nawet prace na ten temat na Kolko Metody Harcerskiej. Zaluje bardzo ze nie mam do niej dostepu, zeby odpowiedziec Monice jakos sensownie, podpierajac sie literatura fachowa. W kazdym badz razie, rozumiem postawe Moniki, rozumiem jej wybory. Ale poprostu w nie nie wierze. Nie widze mozliwosci zastosowania tego w moich relacjach z Mila. Ja kazdy jej maly sukces chwale. Mowie jej ze jest madra (You is SMART) gdy zrobi cos nowego, gdy nazwie kolko, kwadrat czy trojkat i gdy poda mi klocek odpowiedniego koloru, gdy powtorzy dobrze slowo raz po polsku, raz po angielsku. Mowie jej ze jest dobra (You is KIND) gdy sie dzieli chrupkiem czy bananem ze mna czy z tatusiem. Gdy przytula i przykrywa lale zeby nie zmarzla. Mowie jej ze jest wazna (You is IMPORTANT) gdy wraca do mnie od niani, gdy klade ja spac. Robie to samo, co robila jedna z bohaterek filmu The Help, pomimo ze dziecko nie bylo jej wlasnym. Wierze w to, ze gdy dorosnie, wytlumacze jej ze nie zawsze inni docenia nasz wysilek, ale nasze poczucie dobrze wykonanej pracy tez moze byc nagroda. Chce zeby umiala przyjmowac zasluzone pochwaly od innych i umiala rozroznic te niezasluzone, w ktorych moze kryc sie "haczyk". Chce zeby rozumiala za co jest ukarana i ze dzialanie wbrew pewnym regulom, wiaze sie z przykrymi konsekwencjami.
Pomimo ze nie wierze w postawe Moniki i mam wrazenie ze zagubila sie w teoriach pedagogiczno/psychologicznych ktorym holduje tak zapamietale, to szanuje jej wybor, tak samo jak chcialabym zeby ona (i kazdy inny) uszanowali moj. Wiem ze w rodzinie meza uwazana jestem za dziwadlo, bo nie pozwalam Mili na jedzenie czekolady. Wierze ze obydwie dokonujemy takich a nie innych wyborow wychowawczych tylko i wylacznie dla dobra naszych dzieci i ze mamy nadzieje na sukces.

Pani doktor pediatra na wczorajszej wizycie powiedziala ze wszystkie testy wyszly super. Nie ma zmian w mozgu, nie ma uszkodzen genetycznych (cokolwiek to znaczy). Poza tym pochwalila Mile ze jest nad wiek rozwinieta, jesli chodzi o zachowanie i ze nigdy by nie pomyslala, ze to dopiero poltoraroczne dziecko. To byl chyba najpiekniejszy prezent jaki moj Maz mogl dostac na urodziny :)

piątek, 25 listopada 2011

O cielesnosci...

Nie jestem filigranowa. I nigdy nie bede. Jestem tak zwanej "grubej kosci", ktora w tej chwili ukryta jest pod rownie gruba warstwa tluszczu. Taka jest smutna prawda i wcale nie bede udawac ze jest inaczej. Na przeciw mnie siedzi (w pracy) kolezanka, ktorej z glebi swego otluszczonego serca zazdroszcze wspanialej sylwetki. Wszystkie Tap Madl moga sie schowac, bo prawdziwy z niej lachonek - jak to mawia Karolina Korwin Piotrowska. Z inteligencja tez calkiem calkiem, wiec nie moge powiedziec ze jest glupia i bardzo ja lubie, wiec nawet nie zamierzam :) Przyznam szczerze, ze czasem az przerywam prace i napawam sie widokiem :D W kazdym razie, widzac naprzeciw siebie tak modelowa sylwetke, przypominam sobie czasy, kiedy to jadlam jogurt raz na 3 dni, albo puszke zielonego groszku, ocierajac sie o zaburzenia odzywiania i mysle sobie ze nawet wtedy nie wygladalam az tak dobrze. Mysle sobie rowniez, kazdego wieczora gdy sie rozbieram, ze zakup szafy do sypialni z lustrzanymi drzwiami byl ogromnym bledem. Nie przeszkadza mi skora poorana rozstepami i plizna po cesarce - jestem z nich dumna. Taka pamiatka, odznaczenie na matke. Nie moge natomiast pogodzic sie z rozciagnieta skora na brzuchu, zwlaszcza gdy wspomne czasy gdy mialam szesciopak (chociaz dzisiaj brzmi to nierealnie). Nie wiem co sie tam stalo, ale mam wrazenei ze chyba cos mi sie zle zroslo po Cesarce. Przez pierwsze 8 miesiecy wogole nie czulam brzucha, a wlasciwie jego dolnej czesci - tej ktora zwisa. Pozniej czucie wrocilo, ale do tej pory jest slabe, a Mila ma juz 1.5 roku. Gdy sie mocno uszczypne, ledwie czuje laskotanie. Zastanawiam sie, czy to sie kiedykolwiek wchlonie? Czy wroci do normy? Staram sie jesc zdrowo, z naciskiem na staram, co nie znaczy ze zawsze mi to wychodzi. Z drugiej jednak strony, boje sie ze znow zacznie mnie kusic puszka groszku na trzy dni. Albo jogurt. Bo z zaburzeniami odzywiania jest jak z alkoholizmem, alkoholikiem tez jest sie cale zycie. Niepokojace jest to, ze nadal nie czuje sie dobrze ze swoim cialem. Z 43kg ktore przytylam w ciazy, zostalo mi nadal ok.10 ktore powinnam (i bardzo chce) zgubic i nadal mam nadzieje ze kiedys mi sie to uda, chociaz coraz mniejsza.

czwartek, 24 listopada 2011

Mama wyjechala a ja wrocilam do pracy po urlopie. Smutno :(
Odwiedziny sie udaly, jednak doszlam do wniosku ze jestem przepracowana. Moze dostane na swieta troche wolnego (oby). Irytuja mnie drobiazgi, co nie jest fajne, bo pozniej sobie mysle ze niepotrzebnie mnie to czy owo wyprowadzilo z rownowagi.

W poniedzialek jedziemy do lekarza na omowienie skanu mozgu Mili (w zwiazku z wirusem CMV). Nikt nam nie wyjasnil po co dokladnie ma robiony skan, ale podejrzewam ze szukali zwapnien. Tlumacze sobie, ze jakby znalezli cos bardzo niepokojacego, to by odrazu nas wezwali, a nie czekali 6 tygodni. Nie mniej martwie sie co powiedza.

poniedziałek, 14 listopada 2011

Niniejszym informuje...

...ze moze mnie nie byc. Przez najblizszy tydzien :) A moze nawet nie tyle mnie, co nowych wpisow. Powod? Juz sie tlumacze. Przyjezdza moja Mamusia :) Strasznie sie ciesze, nie macie pojecia :) Jestem tutaj juz 4 lata i w koncu odwiedzi mnie ktos z rodziny. I to nie byle kto :D No normalnie ekstaza - z lizaniem parkietow w przerwach ;) Zastanawiam sie czy zdazylabym ewentualnie pomalowac kuchnie dzis wieczorem, ale mierzmy sily na zamiary, kuchnia jest jednak duza, a czasu malo. Chociaz kto wie, kto wie. W kazdym razie biore troche wolnego w pracy, wiec nie wiem czy bede miala chwilke zeby popisac.

A na koniec, scenka z Mila w tle. Wisienka na deserze.
W ramach dopieszczenia sie najnowszymi trendami mody kupilam sobie futro. Oczywiscie sztuczne. Przymierzylam, pokazuje Milusce i mowie:
- Zobacz Miluniu, jak Ci sie podoba? Ladna mam kurteczke?
Na co moje dziecko podeszlo, poglaskalo, po czym zapytalo:
- Hau, Hau?
Mam nadzieje ze nie ;)

środa, 9 listopada 2011

Dylematy, Dylematy...

Na poczatek do Mamy Eli: Melduje poslusznie ze orzel wyladowal :D Innymi slowy, przesylka dotarla, zabieram sie do lektury :) Dziekuje!! :* 

A teraz, aby nawiazac do tytulu postu: otoz owszem, dylematy mam i to nie byle jakie. W pracy, nie calkiem na serio aplikowalam na nowe stanowisko. Myslalam ze nie przejde testow na logiczne i analityczne myslenie. Przeszlam. Zaprosili mnie na rozmowe na to nowe stanowisko. Nie znam jeszcze rezultatow, ale wyszlam z niej bardzo zadowolona. Nie wiem czy jestem osoba, ktorej szukaja, ani czy jest to praca ktora ja bym chciala wykonywac. Wiem natomiast, ze jest to swietna szansa na rozwoj w kierunku IT, ktora raczej nie zapuka do mych drzwi ponownie, a w kazdym razie nie predko. I naprawde nie wiem co mam zrobic, jesli mi zloza oferte pracy. Z jednej strony - swietnie, trzeba sie rozwijac dla siebie samej i dla potencjalnych, lepszych zarobkow. Niestety wraz ze zmiana stanowiska, wiaze sie ryzyko. Automatycznie bede "pierwsza na wylocie", wiec jesli nie daj Boze cos by sie stalo, to kto bedzie splacal nam kredyt? Poza tym, coraz czesciej rozwazalam przejscie na pol etatu, ze wzgledu na Mile. Tak strasznie chcialabym spedzac z nia wiecej czasu. Robi sie coraz fajniejsza i niestety mowi coraz wiecej po angielsku :( Kilka dni temu przyszla do mnie, przytulila sie i powiedziala "I love you". No fajnie ze zrobila to tak sama z siebie, ale czemu po angielsku? Ja zawsze do niej mowie po polsku, ale widze ze niestety angielski jest dominujacy. I trudno sie dziwic. Moja mama mowi ze za duzo od niej wymagam i pewnie ma racje. Ale tak sobie mysle, ze gdybym spedzala z nia wiecej czasu, to na pewno mowila by wiecej po polsku. I teraz jeszcze ta (potencjalna) nowa praca. Ehhhh ale moze jeszcze mi jej nie zaproponuja. Mam nadzieje. 

poniedziałek, 7 listopada 2011

Religijnie

Zanim przejde do glownego watku mojego posta, chcialam tylko wspomniec, ze jazda przebiegla pomyslnie. Byla cisza i spokoj bo przelozylam lekcje na niedzielny poranek i nawet bylo przyjemnie :) To tak na marginesie. 

W weekend sasiadka oddala mi tace, na ktorej zanioslam jej sernik. Upieczony zostal na specjalna okazje - chrzciny jej slicznej coreczki, Vanessy. Sasiadka jest Polka. Polakiem jest rowniez jej partner. Przemili ludzie. Z checia im troszke pomoglam, piekac tenze wlasnie sernik, poniewaz jak dzis pamietam ile mialam sama urwania glowy, gdy chrzcilismy Mile. To o czym chcialam napisac, to wlasnie tutejszy Kosciol Katolicki. I powiem wprost: czapki z glow. Oto ludzie, ktorzy wiedza jak zdobywac nowe owieczki do swojej trzodki. Mialam niewatpliwa przyjemnosc zamienic kilka slow z lokalnym ksiedzem, przy okazji wspomnianego chrztu Miluski, a takze gdy staralismy sie o dokumenty do slubu. Wszystko odbywa sie bezproblemowo. Chcesz ochrzcic dziecko? Nie ma problemu. Nie jestes katolikiem? Tez nie szkodzi, jesli tylko chcesz, aby Twoje dziecko sie w takiej a nie innej religii wychowywalo - masz do tego prawo. A ze rodzice nie maja slubu? Tez nie szkodzi. Pamietam jak strasznie sie stresowalam przed pojsciem do ksiedza. Balam sie ze bedzie wypytywal, nagabywal. A tu nic. Byl bardzo mily, wyrozumialy, cierpliwy. Kazal tylko podpisac jedna karteczke formatu A5 i przyjsc do kosciola w wyznaczonym terminie. Mam dla porownania sytuacje, kiedy to bylam matka chrzestna u mojego bratanka w sierpniu tego roku. Tydzien przed naszym slubem. Nerwy, pol segregatora dokumentow po polsku, po angielsku. Zbieranie podpisow, pieczatek. Wysylanie ich poczta - jeszcze nie dotarly nawiasem mowiac. Organizowanie kopii, dowoz do Polski, nie wiadomo czy nie za pozno. Masakra. Zawsze chcialam byc matka chrzestna. Doczekalam sie i warto bylo. Jas (moj chrzesniak) zuch na schwal. 
Ale naprawde nie rozumiem, dlaczego w Kosciele Katolickim w Polsce wszystko musi byc pod gorke, z problemami, z trudnosciami. Historii weselnych nawet nie wspomne. Czemu ksieza nie moga byc bardziej ludzmi a mniej urzednikami? Czy sprawi to ze liczba wiernych wzrosnie? No coz... pozyjemy - zobaczymy. 

piątek, 4 listopada 2011

Mama zmotoryzowana

Kupilismy auto. Teraz czas zaczac jezdzic. Powiem szczerze, ze z jednej strony - nie moge sie doczekac :D Jest to pewna forma niezaleznosci, w koncu bede mogla jechac gdzie chce, kiedy chce, zabrac Mile nad ocean, pozwiedzac kraj mojego meza. Bede mogla zabrac mala na basen, pojechac z nia na zakupy.

Niestety, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach jest jeszcze druga strona. A zeby byc bardziej konkretna, druga strona drogi. Lewa. Po ktorej sie tutaj jezdzi. I bardzo mnie to przeraza. Z wielu powodow. Bo po pierwsze robilam prawo jazdy jakies 10 lat temu a moje doswiadczenie jest zerowe, po drugie samochod jest jednak spory. Niby przez to bezpieczniejszy, ale wiekszy, boje sie ze bedzie ciezszy w obsludze.

Wprawdzie zarowno moj tata jak i malzonek przekonuja mnie ze przeciez mam smykalke do prowadzenia samochodu, ale nie czuje sie pewnie. W sobote mam pierwsze jazdy z instruktorem, tak zeby sobie przypomniec.

Zobaczymy jak mi pojdzie :)

czwartek, 3 listopada 2011

Zdarzyla sie rzecz przykra. Otoz dostalam wiadomosc prywatna, nie na blogu, na temat bloga. Jedna z moich dalekich znajomych, ktora sie na niego natknela, poczula sie dotknieta jednym z wpisow, ktory nawet jej nie dotyczyl. Tak sie sklada ze jakis tydzien temu usunelam ja ze znajomych na Facebooku poniewaz nasze kontakty sie bardzo ostatnimi czasy rozluznily. Zachowala sie bardzo nieprzyjemnie, naskoczyla na mnie, zaatakowala. Tymbardziej decyzje o usunieciu jej ze znajomych, uwazam za sluszna. Wahalam sie przez chwile czy powinnam dalej tutaj pisac. Ale badz co badz przeciez ja pisze dla siebie, nie dla publicznosci i nikt mnie nie berdzie cenzurowal dlatego ze ma paranoje.  

Uderz w stol a nozyce sie odezwa...

środa, 2 listopada 2011

Halloweenowo nr 3: Czarownica

Zeby sie troche zrehabilitowac za ten brak zdjec, pozyczylam od kolegi aparat i strzelilam Mili pare fotek. Aparat nie jakis profesjonalny, ale zadanie spelnil :) A oto rezultat: Moja Halloweenowa Wiedzmusia Milusia:


A tak bylo w zeszlym roku:



Widac roznice, co? :)

wtorek, 1 listopada 2011

Halloweenowo #2 czyli tradycja vs tradycja.

Bronilam sie jak moglam. No bo jak to? Zebym ja, Polka z krwi i kosci latala w glupich maskach czy przebiorach, imprezowala do bialego rana z 31 pazdziernika na 1 listopada? Kiedy to przypada Swieto Zmarlych? Za Chiny!
Tymczasem Chin nie dostalam, a poglady musze zweryfikowac. Wiem, ze gdybym sie uparla, to bym mogla probowac dziecko trzymac w domu i opowiadac jej ze Halloween jest glupie. I ze prawdziwe swieto to 1 listopad. Obawiam sie jednak ze nie na wiele by sie to zdalo. Albo by wyrosla na odludka nie majacego przyjaciol, bo przeciez kto nie celebruje Halloween (Saoimhe jak to tutaj nazywaja) albo znienawidzilaby mnie i polska tradycje, za to ze nie pozwalam sie jej bawic z reszta rowiesnikow, biegac po domach i zbierac cukierkow. Dlatego poszlam po rozum do glowy i zdecydowalam sie kultywowac obydwie tradycje. Tak wiec 31 pazdziernika beda kostiumy i cukierki a 1 listopada beda cmentarze i swieczki. Tylko musze sie zapytac Babci meza gdzie lezy jego dziadek, bo malzonek niestety nie pamieta.

poniedziałek, 31 października 2011

Brum Brum...

W dniu wczorajszym zadzwonila do mnie kolezanka i rzucila haslo: Jedziemy na zakupy, chcecie zabrac sie z nami? Mlodziez mialam akurat ubrana, nakarmiona i przewninieta, szalejaca po salonie w zwiazku z czym pomyslalam: Czemu nie? Samochod chetny zabrac mnie i Miluske Maluske na raz, trafia sie rzadko - zwlaszcza nieodplatnie i w czynie spolecznym ;) Tak wiec umiescilam mlodziez w kojcu wsrod zabawek, oznajmilam ze zaraz pojedziemy autem "Brum, Brum..." i poszlam sie ubrac na gore. Ubieram sie wiec ja, ubieram i slysze jak Mila powtarza z dolu "Brum Brum!". "Brum, Brum!" staje sie coraz glosniejsze... i glosniejsze. Wygladam na klatke schodowa a tam moje "Brum,Brum!" na czworaka wspielo sie po schodach. Do tej pory nie wiem w jaki sposob otworzyla kojec, dzieki Bogu ze nie probowala pokonywac dystansu na dwoch nogach, bo moglo by sie to roznie skonczyc...

piątek, 28 października 2011

Halloweenowo nr 1, czyli straszna historia o duchach w domu mojem.

Ja wiem, ze to co napisze, zabrzmi jak historia z horroru. Powiem wprost: staram sie trzymac moja wyobraznie na wodzy i szukac racjonalnych wyjasnien, co latwe nie jest, w zaistnialych okolicznosciach. Jakie to okolicznosci, zapytacie? Otoz:
W ubiegly wtorek bylismy z Mila w szpitalu, na skanie mozgu (chcieli chyba sprawdzic czy nie ma zwapnien w zwiazku z cytomegalia, ale nikt nam do konca nie powiedzial o co biega). W kazdym razie od czasu naszego powrotu, moje dziecko zachowuje sie "dziwnie". Przede wszystkim budzi sie w nocy z placzem (co jej sie nigdy nie zdarzylo, odkad skonczyla 6 tygodni - no, moze raz czy dwa) i pokazuje w kat pokoju. Gdy ja tam jestem, nic nie widze a ona dalej pokazuje. Malo tego jak daje nam buzi na dobranoc, to najpierw przytula mnie i caluje, pozniej tatusia przytula i caluje, a pozniej wyciaga rece w kierunku, w ktorym nikogo nie ma, tak jakby chciala kogos przytulic i pocalowac. A poniewaz ten ktos, kogo tam nie ma nie podchodzi to przesyla mu calusa i macha w jego kierunku. Malo tego, jest to coraz bardziej straszne, bo wczoraj bedac w ciemnym przedpokoju spojrzalam na schody i zobaczylam dwie plamy swiatla. Zastanawialam sie skad to swiatlo pada, dlatego podeszlam i polozylam na nich reke, ktora zakryla ta swietlista plame. Pomyslalam ze moze mojemu tesciowi rozlalo sie cos fosforyzujacego, zapalilam swiatlo i zgasilam je jeszcze raz, zeby porownac i plam juz nie bylo.
Staram sie znalezc jakies zdroworozsadkowe wytlumaczenie tej sytuacji. O ile plama swiatla mogla mi sie przywidziec, chociaz jestem prawie pewna ze sie nie przewidzialo, to co dzieje sie z moim dzieckiem? Czy jest wystarczajaco "dorosla" zeby sobie wyobrazac takie rzeczy? Albo miec wymyslonego przyjaciela, ktoremu przesyla buziaki?

poniedziałek, 24 października 2011

Matka najwiekszym wrogiem singla... i vice versa...

Do zamieszczenia tego postu zbieralam sie juz od dluzszego czasu. Przymierzalam sie, zastanawialam sie i obserwowalam. W koncu wczoraj, na Comedy Central ogladalam powtorki Seksu w wielkim miescie i przypomniano mi pamietny odcinek o Prawie kobiety do butow. Nie wiem czy ktokolwiek pamieta o co tam chodzilo, wiec tak w ramach streszczenia: Glowna bohaterka idzie do znajomych na przyjecie dla dzieci, z prezentem (nie tanim) i jest (ku jej zgorszeniu) poproszona o zdjecie butow, bo w domu jest dziecko. Na koniec przyjecia okazuje sie, ze buty warte bodajze 485$ zaginely w niewyjasnionych okolicznosciach. Wlascicielka butow domaga sie zwrotu pieniedzy, ktore w koncu dostaje, po wielu perypetiach oczywiscie. Caly odcinek kieruje uwage publicznosci na fakt, ze kazdy ma prawo do wyboru stylu zycia itp.itd.
Sama tez zauwazylam, juz jakis czas temu, ze cos sie dzieje, miedzy matkami i nie matkami, singielkami i kobietami zyjacymi w stadle rodzinnym. Czy naprawde w momencie gdy zostaje sie zona/matka pojawia sie "miedzy nami a singlami" otchlan ziejaca ogniem? Wiem jak to wyglada z obu stron i przyznaje ze jest cos na rzeczy. Pamietam, gdy za czasow studiow jedna z moich najblizszych kolezanek najpierw zwiazala sie ze swoim obecnym mezem, a pozniej niemal natychmiast zaszla w ciaze. To byl koniec. Koniec - na pare lat. Wydawala sie utracona dla swiata, dopoki ja tez sie nie zwiazalam i nie zaciazylam. Nasze stosunki znow staly sie hmmm poprawne, pomimo ze (przyznaje) nigdy nie wrocily do dawnego stopnia zazylosci.
Czasem zastanawiam sie, czy jest w takim razie nadzieja ze odzyskam inne moje przyjaciolki, ktore stracilam stajac sie matka? Czy za pare lat, gdy i one sie wyszaleja i ustatkuja bedziemy mogly razem zasiasc nad kawka - zamiast nad 15 drinkiem tego wieczora i podyskutowac o nocnikowaniu zamiast o tym jaka zajebista torbe widzialam w necie? Bo niestety, poki co wiekszosc z nich na slowo pielucha dostaje reakcji alergicznej, a ja nie jestem juz sobie w stanie wyobrazic, jak mozna wydac pol pensji na plaszcz czy pare szpilek, a gdy widze kolezanke w przykrotkiej kiecce martwie sie o jej pecherz. Co w takim razie stanie sie z tymi, ktore postanowia zyc jak Samantha (inna z bohaterek wyzej wymienionego serialu), spedzajac czas na zabawie i nie angazujac sie w zwiazki? Czy mamy pozwolic im odejsc i znalezc nas gdy same beda na to gotowe? Pocieszam sie, ze tak wlasnie jest z bohaterami serialu. Kazda wiedzie inne zycie, ale i tak potrafia sie przyjaznic.

P.S. Trafiaja sie na szczescie kobiety ktore pomimo ze sa w tej chwili same i nie maja dzieci potrafia sie szczerze cieszyc naszym szczesciem i od czasu do czasu posiedziec z mlodzieza. I chwala im za to :)

piątek, 21 października 2011

Konik

Pedzi konik, pedzi, kopytkami stuka
patataj, patataj, patataj
Pedzi konik pedzi moze trawki szuka
patataj, patataj, patataj
Pedzi konik pedzi, ogonkiem zamiata
patataj, patataj, patataj
Pedzi konik pedzi, az na koniec swiata
patataj, patataj, patataj 

Krotka pioseneczka dla Mili, ktora wykonuje sadzajac ja sobie na kolanie i przy patataju rzucajac kolanem imitujac galop;) Mlodziez uwielbia :D Melodia dowolna, tempo zywe. (C) Dori - czyli ja :)

środa, 19 października 2011

Kreatywnie

Czasem mam takie zapedy. Niestety. Siedze i bazgram. Albo robie szalik na drutach. Albo kolczyki.
Teraz coraz czesciej mam ochote robic cos dla Mili :)

I jak tak sobie grzebalam (w Internecie - zeby nie bylo;) Znalazlam przypadkiem strone Funky Friends Factory. Strona jest niesamowita o tyle, ze zawiera wykroje na pluszaki: dla dzieci i nie tylko ;) Sa naprawde bardzo fajne, niestety - nie sa darmowe :/ Nie mniej pokusilam, sie o zakup wykroju konika - no co, dla dziecka wszystko ;) I zamierzam go uszyc w niedalekiej przyszlosci :D (jak czas i Mila pozwoli).
Ewentualnie, jesli byliby jacys zainteresowani, to ja sie z checia wykrojem podziele :)

Ponizej link do strony z konikiem, jakby ktos chcial obejrzec ;)
Konik

poniedziałek, 10 października 2011

Muzyka...

Mila jest dzieckiem muzykalnym. Lubi spiewac, lubi tanczyc, lubi grac na swoim pianinku. Wychodzi jej to wszystko calkiem przyzwoicie, jak na 17 miesieczna artystke ;) Probuje powtarzac dzwieki i widac ze je roznicuje, tzn. nie spiewa wszystkiego na jednym dzwieku. Oczywiscie nie jest to jeszcze czyste i dzwieczne ale fajnie ze probuje :)
Jedyny problem jaki mamy to repertuar. Wprawdzie mamy rozne grajace zabawki, spiewajace tez. Niestety glowna inspiracja dla Mili jest radio i telewizja. I jak pojawia sie taka np. Rihanna ktora spiewa o pejczach i lancuchach albo inna Lady Gaga symulujaca stosunek w teledysku ktorego tytulu nie pomne, to troche sie zaczynam niepokoic, bo niestety moje dziecko to oglada a z tego co widzialam niektore ruchy sceniczne probuje nasladowac. Zeby nie bylo - poprosilam meza zeby nie pokazywal dziecku takich tresci. Dostrzegam jednak pewna nisze wsrod stacji telewizyjnych, chyba ze cos mi umknelo? Czy wie ktos o hmmm MTV, VIVIE albo innym VH1 ktore gralo by tylko piosenki dla dzieci? Tak sie szczesliwie sklada ze mamy wykupiony Polsat cyfrowy, ktory calkiem niezle odbiera, ale z oferty dla dzieci odkrylam tylko kanaly z kreskowkami - zwlaszcza Jim Jam jest fajny.
Nawiasem mowiac, probowalam upolowac cos na YouTubie ale jakos Mila nie lubi patrzec w monitor - co innego walic w klawiature ;)

piątek, 7 października 2011

Sluzba Zdrowia

Wrocilam od lekarza, ktorego odwiedzilam w dwoch sprawach: jedna moja a druga Mili. Ja dostalam skierowanie do neurologa, co nieukrywam nieco mnie zaskoczylo i co nieco zaniepokoilo. Natomiast mam wrazenie, ze problem Mili zostal potraktowany bardzo powierzchownie. Jak zwykle. Mam nadzieje ze wlasne dziecko mi wybaczy, ze poruszam tu kwestie tak intymne, ale od wielu miesiecy, powtorze: miesiecy mamy problem z biegunka. Zaczal sie gdy Mila zaczela zabkowac i wszyscy mowili ze to wlasnie przez zeby. Ale w tej chwili dochodzimy do 3-4 wyproznien dziennie. Malo tego, sa zazwyczaj tak obfite, ze wylewaja sie z granic pieluchy - nawet pomimo ze eksperymentowalismy z rozmiarami i chlonnosciami. Pralka chodzi non stop, ale najbardziej martwi mnie to, ze z takiej ciaglej biegunki nic dobrego nie wyniknie. Co jesli sie odwodni? Co jesli nie bedzie dostawala wystarczajaco sustancji odzywczych? A co lekarz na to? Ze nie ma sie czym przejmowac. Gdy moja bratannica miala biegunke, lekarze zalecili jej smekte. Internet roi sie od porad, metod domowych co robic w takim przypadku. Niestety, nic nie pomaga. Probowalismy zmienic diete - tez nic. Teraz zaczelismy jej dawac smekte, ktora mama przyslala z Polski, ale bardzo ubolewam nad tym, ze tutejszy lekarz tak bardzo nasz problem zbagatelizowal. Z drugiej strony - co ja sie dziwie? Tutaj panuje taka wlasnie filozofia, jesli chodzi o diagnozowanie czy pomoc pacjentom. Pierwsze kilka poronien u kobiet uwaza sie za cos normalnego. Jesli dziecko kicha, to znaczy ze oczyszcza drogi oddechowe. Na wszystko podaje sie paracetamol. Wiem jak bardzo ludzie w Polsce narzekaja na sluzbe zdrowia. Ale to i tak nic w porownaniu z tym, co dzieje sie tutaj. Na dentyste czeka sie kilka tygodni, nawet z bolem. A jak juz sie doczeka, to malo ktory chce zeba ratowac, wiekszosc odrazu sugeruje wyrwanie. Jedyne co przemawia na korzysc to latwa dostepnosc srodkow antykoncepcyjnych, ktore sa calkowicie nieodplatne. To jest troche pocieszajace.
A jesli chodzi o biegunke Mili, to siegne chyba po bron ostateczna, ktorej staralam sie uniknac tak dlugo jak to mozliwe: gorzka czekolade.

czwartek, 6 października 2011

Obiekt matczynego porzadania: na zime 2011/2012

Strasznie bym chciala taka czapeczke dla Mili.... Ciepla, trudna do sciagniecia... Zeby tylko nie kosztowala 25$. Czy ma ktos moze wzor na kominiarke na drutach albo wyobrazenie jak sie do tego zabrac i moze udzielic mi jakichs mniej lub bardziej fachowych wskazowek? Z gory dziekuje :)

P.S. Czapeczka pochodzi ze strony Accessorize.com

Jestem zla matka...

albo wyrodna... a inni pewnie mysla ze swojego dziecka nie kocham. Albo sie go wstydze. Powod? Nie robie 100000 zdjec dziennie. Przyznaje bez bicia: czuje sie winna. Zwlaszcza gdy wchodze na fejsbuk i widze zdjecia znajomych, ktorzy postuja z zaskakujaca czestotliwoscia zdjecia swych mlodych. A u mnie? Ostatnie zdjecia z Wielkanocy, a mamy juz dzieki Bogu pazdziernik. Moze to dlatego ze nie mam porzadnego aparatu. Moze dlatego ze Mila na widok aparatu zazwyczaj przybiera taki wyraz twarzy:

Zdjecie wprawdzie zeszloroczne, ale oddaje doskonale uczucia jakimi Mila darzy aparat;) A moze poprostu dlatego, ze pracuje 8 godzin dziennie. Gdy wracam, Mila spi przez 2 godziny, a gdy juz sie obudzi, nie ma warunkow zeby wyjsc na zewnatrz i oddac sie orgiom fotograficznym. Cokolwiek by to nie bylo, nie czuje sie z tym dobrze. I powiem wprost ze zazdroszcze tym wszystkim mamom, ktore siedza sobie na zasilku od panstwa i w ciagu dnia maja czas zeby spakowac dzieciaka, spakowac lustrzanke za kilkaset funtow i isc do parku, aby uwiecznic rozwuj swego przychowku. Obiecuje poprawe, nawet pomimo brakow w sprzecie... :)

P.S. Poddaje ten wpis edycji zeby sprostowac: Wszystkie matki, ktore siedza na zasilkach w domach bo MUSZA, bo nie maja innej opcji, a jednoczesnie maja ochote i sa na tyle pozytywne, zeby zajmowac sie swoim dzieckiem i robic mu stosy zdjec - osobiscie podziwiam. Podziwiam za to ze dajecie rade, ze nie traktujecie dziecka jak dopustu Bozego i wykorzystujecie czas spedzony razem do maksimum - chwala wam za to.
P.S.2 Matki, ktore siedza w domu, chociaz maja kogos kto moglby im pomoc w opiece nad dzieckiem, ktore wydaja bezmyslnie pieniadze, ktorych nie maja biorac drogie lustrzanki na kredyt, ktorego pozniej nie splacaja regularnie, zadluzaja kary kredytowe na kilkanascie tysiecy funtow (takie rzeczy sie zdarzaja - serio, serio!)... no coz tego nie skomentuje.
P.S.3 Matkom z grupy pierwszej ZAZDROSZCZE i wcale sie z tym nie kryje, bo wiem ze ja na ich miejscu nie dalabym rady.

Mial byc post o tym ze czuje ze powinnam czesciej uwieczniac rozwoj mojej mlodziezy w postaci zdjec, a wyszlo na to ze musze sie wszystkim z tego wpisu glosno tlumaczyc. Zastanawialam sie przez jakis czas, czemu jest to najczesciej czytany wpis, teraz juz wiem ze poprostu oburzal pelna grupe osob, ktora go sobie non stop otwierala i czytala.

poniedziałek, 3 października 2011

"Oszczędność to wielki dochód" Cyceron

Zainteresowalam sie ostatnio frugalem, czyli zagospodarowywaniem nadwyzek/ metodami na oszczedzanie. Wydaje mi sie ze calkiem niezle sobie z tym radze - odpukac.
Splaty kredytu mieszkaniowego, chec zakupu auta, cotygodniowe zakupy, olej (mamy olejowe ogrzewanie), elektrycznosc, niania, telefon, internet. To takie bardzo podstawowe wydatki, na ktore musi nam co miesiac starczyc. A milo by bylo conieco zaoszczedzic...

Kilka sposobow ktore wprowadzilam w zycie:
* Kawa/ herbata przyniesiona do pracy z domu zastepuje kawe/herbate zakupiona z automatu.
* Obiad domowy odgrzany w mikrofali zamiast kupionego w kantynie. Przynajmniej wiem, ze bedzie smacznie i raczej zdrowo, a juz napewno dietetycznie poniewaz sie (jak zwykle) ochudzam. Poza tym nosze ze soba zawsze kilka owocow, aby przegryzac je w przerwach, zamiast siegac po batonik z automatu. Poza tym w szufladzie zawsze mam cos slodkiego "na czarna godzine", kiedy to automatowy batonik nie bedzie dawal mi spokoju.
* Na cotygodniowe zakupy ide z lista, ulozona w ciagu tygodnia. Gdy cos sie konczy, dopisuje to do listy, ktora mam ulozona w telefonie. W ten sposob, jesli trzymam sie listy - a zazwyczaj sie trzymam - unikam zbednych wydatkow a takze kolejnych podrozy do sklepu, bo czegos zapomnialam.
* Tam gdzie mozliwe, kupuje multipacki - glownie wtedy gdy wiem ze zuzyje produkt przed koncem terminu przydatnosci. Dlatego tez np. puszki tego samego produktu staram sie ustawiac wg daty przydatnosci - najpierw starsze, pozniej nowsze - w ten sposob wiem ze puszka nie przestoi mi 5 lat w szafie i sie przeterminuje.
* Zamiast kupowac dzienniki czy plotkarskie magazyny (ktore czasem poprostu TRZEBA przeczytac, zeby sie odmozdzyc ;)), czytam wszystko w Internecie. Rowniez artykuly i felietony z drozszych magazynow, jak np. Twoj Styl czytuje w wersji online.
* Ostatnio w ramach zuzycia starych ubranek Mili, ktore nie nadaja sie do przekazania dalej (a ile mozna miec szmatek do kurzu?) postanowilam uszyc jej z nich zabawki. Dam znac jak poszlo :)

To tak na poczatek... :) Jestem oczywiscie bardzo ciekawa, jakie sa wasza techniki/ pomysly na oszczedzanie?

czwartek, 29 września 2011

Babcia Polska vs Irish Granny*

Przeziebilam sie. Oczywiscie z wlasnej winy, bo po 4 latach pobytu tuaj powinnam w koncu sobie kupic przyzwoita kurtke przeciwdeszczowa, a nie plachetke, ktora nosze juz 14 lat (serio, serio!). I nie staram sie zwalic winy na nikog innego, za moja lekkomyslnosc wzgledem pogody, ale prawda jest taka, ze gdyby byla z nami Babcia Miluni, nie doszloby do tego. W niedziele musialam wyskoczyc do miasta po takie male zakupy "last minute", zabraklo nam toreb do odkurzacza, a nie chcialam zeby Mila sie tarzala w wiorach drewnianych (dluga historia). Przy moim krotkowidztwie miotla nie wchodzi w gre. Wiec zapakowalam mlodziez w wozek i ruszylysmy w te dyrdy, aby po 45 minutach dotrzec do sklepu. Zmeczona, spocona (ciaglym schylaniem sie po porzucone buty i skarpetki) zakupilam co potrzebowalam i udalam sie w droge powrotna. Oczywiscie, w ciagu calej wyprawy zdarzylam kilka razy zmoknac. I stad przeziebienie.
I po co ja tu opisuje swoja martyrologie? Po to, ze gdybysmy mieszkali w blizszej odleglosci on Babci, to moja mama wpadla by i posiedziala z wnuczka, podczas gdy ja wsiadlabym w taksowke, zalatwilabym co mi potrzeba w pol godziny i wrocila do domu.
Niestety, instytucja Babci nie istnieje tutaj w formie, do jakiej przyzwyczajeni sa "polscy uzytkownicy". Tutejsze Babcie, to kobiety, ktore w koncu korzystaja z zycia, a wnuki owszem, kochaja, ale na dochodzaco. Badz jako zrodlo dochodu, bez wzgledu na to, czy dostaje wyplate pieniezna (placi sie babci za siedzenie z wnukiem), czy w ramach wymiany produktow i uslug (placi sie babci za telewizje satelitarna, ktora teoretycznie wnuk oglada w trakcie pobytu u niej, dowozi sie babcie na zakupy - bynajmniej nie spozywcze, czy na imprezy). Nigdy jeszcze nie slyszalam o tutejszej babci, ktora siedzialaby z wnukiem z dobroci serca i bez zadnych korzysci. Mama mojego meza, nie wykazuje checi najmniejszej, zeby z wnuczka posiedziec. Jesli juz to zajmuje sie nia dziadek badz wujek. Oczywiscie jesli chodzi o zakup ubranek, to jest do tego pierwsza, chociaz nie powiem, doceniam nawet ten drobny wklad. Tylko ze w chwilach takich jak ta, gdy siedze w pracy zachrypnieta, zakatarzona i z lomocacym bolem w skroniach, przypomina mi sie piosenka Wandy Chotomskiej: U babci jest slodko swiat pachnie szarlotka... i jest mi troche przykro, ze moja coreczka takiej babci nie ma na codzien, podczas gdy dzieci mojego brata owszem - i to dwie, bo mama mojej bratowej tez bardzo kocha swoje wnuki.

----------------
*Irish Granny = Babcia Irlandzka

środa, 28 września 2011

Masz dziecko i prace - po co Ci silownia?

W Strabanowie (czyli moim miejscu zamieszkania) jest tak zwana grupa Sure Start. Pomagają oni matkom w wielu sprawach i trzeba tutaj oddać szurestartowi sprawiedliwość, że działają sprawnie. Prowadzą bardzo wiele zajęć dla matek, na przykład taki Baby Massage, na których to matki uczą się jak fachowo ugniatać swoje młode czy jakieś takie z planowania budgetu domowego. W tym czasie młodzież ma zapewnioną opiekę siły fachowej w postaci tzw. kreszu czyli 2-3 pań, które z nimi się bawią i pilnują ich - mniej lub bardziej, ale podobno jednak bardziej. Poza tym, oprócz zajęć sponsorowanych przez szure start niektóre miejsca, na przykład siłownie czy salony kosmetyczne, mają sesje poświęcone matkom, czyli: jedna pani robi Ci mani i pedicure a druga zajmuje Ci sie dzieckiem. Ty szalejesz na Zumbie czy troche mniej szalejesz na jodze - ktoś inny zajmuje Ci się dzieckiem. I jest to naprawdę bardzo piękne zjawisko, z jednym tylko "ale". Otóż, wszystko to ma miejsce w godzinach przewdpołudniowych. Jak dla mnie: Ból - powiem szczerze. A dlaczegóż to? Ponieważ pracuję w magicznych godzinach 9-17. Powiedzmy, że rozumiem ich tok myślenia: jak ktoś chodzi do pracy i pracuje osiem godzin a dodatkowo ma jeszcze dziecko, to po co mu (jej) siłownia? No i właśnie... O dziwo, po półtora roku, udało mi się zacząć "obrabiać" ze wszystkim. Zorganizowałam się na tyle, że po powrocie z pracy i po odebraniu Mili od niani, do godziny 20 mam zazwyczaj ugotowany obiad na dzień następny, nastawione pranie, zagarnięte w domu i o tej godzinie właśnie mogłabym się udać na siłownię, Zumbę czy inny Pilates, ale niestety - zajęć takowych "niet". Tzn. zajęcia są, jak najbardziej, ale na opiekę nad dzieckiem szans nie ma. Ja wiem, że wiele dzieci o tej porze już śpi, ale naprawdę, nawet jakby coś takiego było o 17.30, 18 czy 19 - też byśmy dały radę. Niestety. O matkach pracujących nikt nie myśli. I jest to naprawdę przykre. Mało tego, jest w tym jakaś niesprawiedliwość. Tutejszy system bardzo wspomaga matki siedzące z dziećmi w domu, żyjące z tego co zarobi partner i zasiłków (które mają siękwitnąco), natomiast nikt nie pomyśli o matkach które pracują a jednocześnie nie zarabiają tyle, aby płacić dodatkowo za opiekunkę w godzinach popołudniowych. Muszę się chyba pofatygować i napisać do Sure Startu w tej sprawie. Ciekawa jestem, co mi odpowiedzą? 

środa, 21 września 2011

Mamo, tato jestem gejem...

Ciekawa jestem ilu rodzicow, trzymajac w obieciach swoje malenkie dziecko, zastanawia sie: co jesli? I co wtedy? I mysle ze nic - w naszym przypadku w kazdym razie.
Ale od poczatku:
Przeczytalam ostatnio bardzo ciekawy artykul: Wszystkie jestesmy troche homo
Interesujacy. Napisany wprost a jednoczesnie bez popadania w wulgaryzm - co (stwierdzam z przykroscia) coraz czesciej sie niektorym zdarza. I zaczelam sie zastanawiac: co jesli? Wyobrazilam sobie oczyma duszy Mile, za lat 15-20-25. Co jesli bedzie lesbijka? To bedzie, tak dlugo jak bedzie szczesliwa. I jakos bardzo mnie to nie porusza, nie bulwersuje. Nastepnie idac tym samym tokiem myslenia, wyobrazilam sobie ze nasz syn (ktorego poki co nie mamy, ale istnieje w fazie projektow ;) przychodzi z podobnym wyznaniem. I musze przyznac, ze nie myslalam o tym tak lekko. Wiem, ze to podwojny standard i wogole, ale nie mniej: mysl o corce lesbijce przyszla mi znacznie lzej, niz o synu geju. Oczywiscie, kochalabym go. To nie podlega watpliwosciom, ale z jakiegos dziwnego powodu nie byloby to tak latwe do zaakceptowania.
Znam wiele przypadkow, nieszczesliwych ludzi, ktorzy ukrywali swoja orientacje. Wiem jak bardzo czuli sie samotni, jak bardzo walczyli o akceptacje i nie chce zeby moje dzieci tez musialy przez to przechodzic. Chce zeby czuly sie kochane i akceptowane, bez wzgledu na to czy beda gustowac w blondynkach, brunetkach czy mezczyznach.

piątek, 16 września 2011

Matka Polka Kreatywna

W czasie pobytu w Polsce doszlam do wniosku, ze przekopie sie przez BURDY z czasow licealnych (chodzilam do lieceum krawieckiego) i uszyje mezowi bluze polarowa z kapturem w stylu Gwiezdnych Wojen, o ktora jestem dosyc regularnie molestowana. Gdzies posrod gazet wybitnie odziezowych zaplatala sie rowniez ANNA (nie wiem nawet czy to pismo jeszcze istnieje), magazyn poswiecony robotkom recznym.
Na fali wspomnien przegladalam te wszystkie serwetki, sweterki i zazdrostki, ktorych nigdy nie zrobilam.... I tak mnie naszlo, zeby wyszyc metryczke dla Mili. Na poczatek. A pozniej, jesli czas pozwoli sprobuje ozdobic sobie moje piekne biale firanki haftem richelieu. Obawiam sie troche, ze moga juz nie byc takie piekne, jak z nimi skoncze (buhahahaha), ale kto wie? Moze beda jeszcze piekniejsze? ;)
Swoja droga, to ciekawe, ze nie znam tu nikogo, kto bylby w jakimkolwiek stopniu zainteresowany jakimkolwiek rekodzielem. No dobrze, trzeba byc uczciwym - nikogo przed 60. rokiem zycia. Smutne to bardzo, ze tak malo jest tu ludzi kreatywnych, ktorzy przekazywali by swoje pasje dzieciom. Poruszylam dzisiaj ten temat wsrod znajomych Irlandek, z ktorymi siedzialam w pracy na sniadaniu. Na 5 osob przy stole, tylko jedna wie jak robic na drutach (mocno po czterdziestce). Nie mowiac o wyszywaniu czy szydelkowaniu. No dobra. Nie kazdy musi byc uzdolniony manualnie, ale dobrze miec jakas pasje.

czwartek, 15 września 2011

Straszne... ale czy aby na pewno?

Przemierzajac bezdroza Internetu, ponioslo mnie w strony gazety wyborczej, na ktorej to znalazlam nastepujacy artykul: Sąd: Sterylizacja bez pytania usprawiedliwiona
Poniewaz juz jakis czas temu czytalam co nieco o Eugenice, chcialam przyjrzec sie blizej tej calej sytuacji.
Zachecam do przeczytania calego artykulu, ale w skrocie: kobieta, nie mogaca sobie poradzic z zyciem codziennym (leczaca sie wczesniej na depresje), ktora nie potrafila zadbac o dom, byla juz w ciazy 9 (!) razy i ktorej czworo dzieci znajdowalo sie juz w domu dziecka zostala poddana sterylizacji. Sad umorzyl sprawe. Wszyscy sa oburzeni. A ja pytam: dlaczego wszyscy tak sie burza? Wiem, ze to stalo sie bez jej zgody, ale czy nie wyjdzie to wszystkim na lepsze? Lekarze twierdza ze byly wskazania. Ze kolejna ciaza stanowila by ryzyko dla zycia matki. Skoro tak kocha swoje dzieci, czemu nie widzi ze tak naprawde wyswiadczono im wszystkim przysluge? Co stalo by sie z jej dziecmi, tymi ktore juz ma, jesli zmarlaby w wyniku powiklan przy nastepnej ciazy? Skoro antykoncepcja w jej przypadku nie jest mozliwa, czemu nie widzi, ze tak naprawde, na dluzsza mete uratowano jej zycie, a na pewno zdrowie?
Szczerze powiedziawszy watpie, czy Ci rodzice sami wpadli na pomysl oddania sprawy do sadu. Mysle ze podpowiedzial im to jakis zyczliwy sasiad/krewny/znajomy, ktory zobaczyl w tej calej sytuacji szanse na wyciagniecie pieniedzy od szpitala.
Nie rozumiem czemu ludzie sie tak tym wszystkim bulwersuja... Skoro byly ku temu wskazania - w czym problem? W spiskowej teorii dziejow, ktora ulozyli sobie rodzice? W tym ze sami wiedza, ze niesa w stanie podolac swojej roli, w tym ze wiedza ze inni tez to zauwazaja i ze mysla ze lekarze zrobili to specjalnie? Troche zdrowego rozsadku...

poniedziałek, 12 września 2011

No i sie zeszlo...

No i sie "zeszlo" od czasu ostatniego postu. Ale to nie do konca moja wina. Osobiscie - winie malzonka, ktory postanowil... sie ze mna ozenic :) Tak, tak drodzy czytelnicy: 20 sierpnia odbyl sie nasz slub, a poniewaz internet w domu rodzinnym panny mlodej nie dziala z predkoscia swiatla (jesli wogole dziala), nie mialam czasu blogowac :( Ale pora to nadrobic :)

poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Witaminki, Witaminki...

Jeśli spojrzymy na upodobania gastronomiczne Polaków i porównamy je z preferncjami Irlandczyków, możemy znaleźć wiele podobieństw: podobne produkty spożywcze, podobny sposób przyrządzania potraw - miłość do ziemniaków ;)
Jednak różnic jest o wiele więcej. Tutejsza niechęć do wszelakiej zieleniny, sałaty, pomidorów, brokuł jest wręcz przerażająca. Co więcej - matki to niestety akceptują. Do tej pory nie rozumiem jak moja teściowa (która zapewne wielokrotnie będzie się na tym blogu pojawiać) mogła pozwolić swoim dzieciom na taką ignorancję w kwesiach żywieniowych. Mój mąż z warzyw je: marchewkę, ziemniaki, kukurydzę, fasolkę i groszek. Okazjonalnie: rzepę i cokolwiek będzie rozmiksowane na papkę w zupie - tak żeby nie poczuł co je ;).
Jego najmłodszy brat, w momencie gdy go poznałam - miał wtedy 15 lat, nie jadł nic oprócz hamburgerów. Na średniego z litości spuszczę zasłonę milczenia. Niestety, takie zgubne nawyki żywieniowe nie wzięły się "z nikąd". Pamiętam moją pierwszą wizytę w tutejszym okręgowym szpitalu. Wizja jakiegokolwiek macieżystwa była wtedy baaaardzo odległa, albowiem miało to miejsce około 4 lat temu. Na izbę przyjęć trafiłam z reakcją alergiczną na leki, od któej spuchło mi gardło (na co nawiasem mówiąc dostałam tylko Paracetamol, w tabletkach, których nie mogłam przełknąć). Mój wzrok samowolnie wracał co chwilę na największy obiekt w sali, a mianowicie parę, mężczyznę i kobietę, którzy byli na izbie przyjęć z dzieckiem. W sumie zajmowali cały rządek krzeseł: 4? 5? Wszyscy troje byli szczęśliwymi posiadaczami potrójnych podbródków, a w trakcie około pół godzinnego posiedzenia zdążyli opróżnić kilka torebek chipsów, pochłonąć kilka czekoladowych batoników i popłuknąć to Colą. Co smutniejsze wszystkie te łakocie dostawało również ich dziecko. Dzisiaj wiem że nie jest to przypadek odosobniony. Pomimo że healt visitors, panie które przychodzą odwiedzać młodą matkę zaraz po porodzie a później gdy dziecko ma 3-6-12 miesięcy grzmią na alarm, tutejsze matki i tak karmią 6 tygodniowe niemowlęta łyżeczką, zapodając im papkę ryżową przeznaczoną dla dzieci od 4 miesiąca, żeby mogły przesypiać noce. Gdy moja teściowa usłyszała że karmię Milę piersią, zasugerowała że to nie jest dobry pomysł i że powinnam przestawić się na butelkę, to będę miała więcej czasu dla siebie. I bardzo chciałabym powiedzieć że to odosobniony przypadek, ale niestety nie jest to prawda. Podejrzewam że dlatego odsetek ludzi z widoczną skrajną otyłością jest tu tak ogromny. Ale przecież nie ma co się martwić. Jeśli Twoje BMI wzrośnie powyżej 23, Kasa Chorych zafunduje Ci gastrick band i schudniesz :)

piątek, 5 sierpnia 2011

Maciezynstwo ROCKS! (i rulez tez czasami ;)

Jesli ktokolwiek sie zastanawia, czemu czasami moj blog pisany jest z polskimi znakami, a czasami bez, otoz odpowiedz jest prosta: Ze znakami pisze z domu, gdzie moge sobie ustawic klawiature na te wszystkie dziwne znaki w ktore obfituje jezyk polski, podczas gdy w pracy musze korzystac z ustawien firmowych - amerykanskich, ktorych zmiana grozi rozwiazaniem kontraktu w trybie natychmiastowym. Wiec zaledwie rzucajac okiem na moj wpis, drodzy czytelnicy, jestescie w stanie stwierdzic czy wykorzystuje moment ciszy, kiedy to Mila zaglebia sie w objeciach Morfeusza, czy tez poprostu bycze sie w pracy ;) W kazdym badz razie nie o tym miala byc ta notka... :p

Chyba kazda matka zna uczucie, kiedy to resztkami silnej powstrzymuje sie przed wreczeniem dziecka Ojcu, badz innemu (teoretycznie) doroslemu i odpowiedzialnemu czlonkowi rodziny i wyjazdem na wyspy Bahama - wzglednie stopem w Bieszczady. Na szczescie mlodziez wie doskonale w jaki sposob nam te chwile zrekompensowac. Musze przyznac obiektywnie, ze odkad Mila przestala chlustac fontanna mleka zaraz po karmieniu i po piatym tygodniu zycia zaczela przesypiac noce - coraz rzadziej mam ja ochote sprzedac bliskim i pakowac walizke na wspomniane wyspy. Co wiecej, pomimo iz robi sie coraz bardziej mobilna i wymaga coraz wiecej uwagi (bo przeciez kable to najlepsza zabawka i nie ma wyzwania wiekszego niz schody - najlepiej na dwoch nogach, ale jak nie da rady na czworaka tez moze byc ;)) to jednak mozna sie z nia coraz fajniej bawic :) Wczoraj spedzilysmy dwie godziny, na lapaniu baniek mydlanych, na obgryzaniu piet (wzajemnym) i na tarzaniu sie po dywanie, przy czym Mila bardzo upodobala sobie skok szczupakiem na Mame :D Zawsze przy takich okazjach zaskakuje mnie rowniez zasob slownictwa jakie moje dziecko nabywa z kazdym nowym dniem. Opis umiejetnosci werbalnych : ponizej, bo wiem ze niektorych to wkurza jak sie inni chwala a jeszcze innym to poprostu zwisa;) Tym bardziej raduje to me serce jako Matki, a zwlaszcza jako Polki, bo nie ukrywam ze jestem pelna obaw, jesli chodzi o przyszla znajomosc jezyka polskiego. Badz co badz, mieszkamy w kraju, w ktorym dominuje angielski. Ale zobaczymy jak to bedzie dalej... :) Lubie takie nasze wspolne wieczory, kiedy sie bawimy i wyglupiamy. I gdy Mila sama z siebie przychodzi i sie przytula. I gdy jest szczesliwa :)

***

Mila ma prawie 15 miesiecy i mowi: Mama, Tata, Pic (okazjonalnie, ale zawsze gdy jest spragniona), Mniam Mniam (gdy jest glodna, albo gdy cos jej smakuje), Brum Brum na samochod, Lala - lalka, Dzidzia na wszelkie rysunki dzieci, Halobaba - na rozmowy telefoniczne z moja mama (;)) stuka szczekami na haslo "krokodyl", mowi Papa na dowidzenia, okazjonalnie: Czesc (w kontekscie), Buciki, skarpety, Okulary, Nos, Oko, i wydaje rozne dzwieki: miau, chau, pffff (wydyma buzie) gdy pokazuje jak robi cma, muuu na krowe. Poza tym ma taki sam zasob slow w jezyku angielskim + buuuu na ksiazke (book).

wtorek, 2 sierpnia 2011

Bo to nie mial byc jeden z TYCH blogow...

Mowimy tu chyba o tzw. ironii losu. Gdy zaczynalam tego bloga w niedziele, myslalam sobie ze to juz czas najwyzszy. Bo zbieralam sie od dawna. Bo mam tyle przemyslen na temat srodowiska i ludzi wsrod ktorych zyje. Na temat podobienstw i roznic kulturowych, miedzy Polakami a Irlandczykami. Bo jest tyle fajnych blogujacych Mam. Bo fajnie byloby byc jedna z tych fajnych blogujacych Mam.
To nie mial byc jeden z TYCH blogow. To nie mial byc jeden z blogow przygnebionych matek, ktore dowiaduja sie o niepelnosprawnosci swojego dziecka. To nie mial byc blog o chorobach - najwyzej okazjonalnym przeziebieniu, o lekarzach, o odkryciach medycyny alternatywnej, rehabilitacji, o czekaniu na zle wiesci, o tym co sie "jeszcze" moze zdarzyc.
A wczoraj zadzwonil telefon. Pani doktor z okregowego szpitala zadzwonila i powiedziala ze zrobili mojej coreczce serie badan, w zwiazku z niepokojacym rozmiarem jej glowki, ktora podobno jest za mala. Wczoraj zadzwonila i powiedziala mi przez telefon, ze Mila ma wirusa cytomegalii. Po konsultacji z najlepszym przyjacielem Google, w wersji co.uk, com i pl, ktory powiedzial mi ze CMV grozi slepota, gluchota i niedorozwojem jestem przerazona. Nawet nie powiem ze z lekka. Jestem przerazona, jak kazda matka, ktora uslyszalaby taka diagnoze. Ze jej sliczna zdrowa coreczka, ktora zaczela mowic w dwoch jezykach, ktora uwielbia tanczyc i spiewac, rysowac i ogladac ksiazeczki, ktora ma tak swietne poczucie humoru i wyczucie rytmu moze pewnego dnia stracic sluch, stracic wzrok, wycofac sie i stracic kontakt ze swiatem. Moze, ale nie musi. Ale moze. Nie chce byc jedna z TYCH matek i nie chce aby to byl jeden z TYCH blogow. Dlatego zamierzam miec nadzieje na najlepsze, a jednoczesnie przygotowac siebie, nasza rodzine i sama Mile na najgorsze. Dlatego chce sie cieszyc kazda nowa rzecza ktorej sie nauczy, kazdym nowym slowem ktore wypowie i kazda cudowna chwila ktora z nia spedzamy. Cokolwiek bedzie jutro.

Z innej perspektywy...

Coraz częściej dochodzę do wniosku, że to bardzo ciekawe w jaki sposób tutejsze Państwo traktuje swoich obywateli. Pamiętam ze studiów termin "wyuczona bezradność". Dopiero żyjąc i pracując tutaj widzę co dokladnie znaczy. Ludzie mieszkający tutaj, nie tylko obywatele UK czy Irlandii są uczeni takiej właśnie postawy przez Państwo, które pokazuje ludziom że nie muszą iść do pracy, skoro bardziej im się opłaca siedzieć na zasiłku, z gromadką dzieci - bo na nie też są dodatkowe pieniądze, a mało tego, jeśli się postarasz to możesz od Państwa dostać zapomogę na wszystko: Mieszkanie, Olej (opałowy, do ogrzewania domu), naprawdę: wszystko, włacznie z operacją powiększenia biustu, jeśli pójdziesz do swojego lekarza prowadzącego i powiesz mu że masz depresję bo masz małe cycki.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Radość o poranku...

Ze snu wyrwały mnie okrzyki pierworodnej. Gdy zajrzałam do pokoju, wiedziona litością dla śpiącego małżonka, którego to zadaniem jest oporządzać Miluśkę o poranku, ujrzałam zaskakujacy widok: Mała stała w łóżeczku, z obnażonym ramieniem (Jednym - zeby nie było wątpliwości) a w dłoni z dumą ściskała doszczętnie zasikaną pieluchę. Na mój widok głośno się roześmiała, a gdy wzięłam ją na ręce z łóżeczka, dała mi buzi. Lubię takie początki dnia :) I tygodnia też...

niedziela, 31 lipca 2011

Dzien Dobry, ach Dzien Dobry...

Z jakiegoś dziwnegoś powodu, nie zapisał mi się mój pierwszy post... Ahhhhh nie wróży to chyba zbyt dobrze mojemu blogowi, jeśli zaraz pierwszy post mi się nie wyświetla :p A było tak fajnie... o genezie mojego bloga, o tym dla kogo i po co konkretnie powstał... Ale może nie zapisało sie dlatego, że nie było takiej potrzeby :] Może to nowy sposób Internetu na redukcję głupotek, które tłuką się po sieci... Nie wiem no nie wiem sama, w każdym bądź razie.... 3... 2... 1... Startujemy!!